Strona:Iliada3.djvu/175

Ta strona została przepisana.

„Giniesz, kochany mężu, w samym wieku kwiecie!        725
Mnie wdową zostawuiesz! . . nasz syn ieszcze dziecię,
Któreśmy nieszczęśliwi rodzice wydali.
Nie dorośnie lat! . . prędzéy to miasto się zwali:
Nie ma w tobie, Hektorze, naywiększéy obrony,
Tyś sam ocalał dzieci i cnotliwe żony.
Wszystkie teraz zwycięzca weźmie na swe statki!
Ty synu, lub popłyniesz w towarzystwie matki,
Gdzie, iakiż widok moie zasmuci oblicze!
Twardy cię pan na prace skaże niewolnicze!
Albo tu który z wodzów Achayskich zaiadły,
Że ich liczne, Hektora ręką, męże padły,
Na tobie brata, oyca, syna, mszcząc się zgonu,
Zepchnie na zatracenie z wieży Jlionu!
Na nas cały obrócą gniew nieprzyiaciele,
Bo oyciec twóy był straszny w krwawém Marsa dziele.
Dlategoć we łzach po nim są wszystkich zrzenice.
W jakimeś żalu twoie pogrążył rodzice!
Lecz mię nędzną skazałeś na dozgonne ięki!
Konaiąc nie ściągnąłeś z łoża do mnie ręki,
Aniś wyrzekł iakiego roztropnego słowa,
Któreby, iak ostatnią pamiątkę, twa wdowa
Rozmyślała, łzy leiąc i we dnie i w nocy!„[1]
Tak biedna narzekała na swóy stan sierocy,
A niewiasty łączyły głębokie wzdychania.
Hekuby żal gwałtowne przerywaią łkania:

  1. Jaka czułość! iaki głos żalu! tego mieysca bez rozrzewnienia czytać nie można.