Strona:Iliada3.djvu/242

Ta strona została przepisana.

W krąg nich blada Ucieczka, i okropna Trwoga,
Wtoż Niezgoda rodzona woienego boga
Siostra, i towarzyszka zawsze, co się rodząc
Mała, wnet kryie głowę w niebie, gdy w tém chodząc
Tyka ziemi nogami. Niezgoda bez sytu
Wszystkie szyki oblata, pełno iéy tam i tu.
Pali pochodnie wszędy gniewu ich bez końca,
Pospolitego zawsze krwawych mordów gońca.
Jako gdy dwa potoki wezbrane rostopem
Sniegów, z dwóch naprzeciwnych gór lecą z pochopem,
I potkawszy się z sobą w głębokim rozdole
Zderzaią się z hałasem, idzie postrach w pole
Na spokoynych pasterzów; takowe spotkanie,
Zażarci na się mieli Grecy i Troianie:
Drzewce z drzewcem krzyżową wprzek złożone sztuką,
Tarcza z tarczą, z szyszakiem szyszak o się tłuką.
Dech się z ust boiowników miesza zadyszonych,
Tak zwycięzców, iako téż, krzyki zwyciężonych,
Rannych wraz pomieszane i umieraiących,
Nie znać pola od krwawych strumieni płynących.
Piérwszy krwawiąc Antyloch zmienił farbę pola,
Kopiią dosiągnnwszy w czoło Echepola,
Przeszył z szyszakiem, wzrok mu wieczną zamierzchł nocą.
Padł nakształt wieży szturmu skołatanéy mocą.
Elfenor wódz Abantów za szyki go śpieszy
Ściągnąć, chcąc odrzeć z broni: lecz krótko się cieszy