Strona:Iliada3.djvu/243

Ta strona została przepisana.

Nadzieią; schylaiąc się odsłonił z puklerza
Bok, w który tudzież grotem Agenor uderza;
Klęknął na mieyscu, tamże odleciała dusza.
Tém żwawiéy koło niego bitwa się rozjusza.
Jako o połów wilcy iedzą się zgłodniali,
Biiący się ten tego trupem w mieyscu wali.
Natenczas mężny Aiax sztych urodziwemu
Zadaie przynoszący śmierć Symoisemu.
Matka iego na paszą pędząc owce, w biegu
Wydała była na świat na Symois brzegu,
I od owéy więc rzeki zaraz go mianuie.
Ach ona syna tego gorzko opłakuie,
Który w starości miał bydź iéy pociechą właśnie,
A oto w saméy wiośnie wieku nagle gaśnie.
Przeszywszy włócznią piersi Aiax go obala,
Przybrane czoło w wdzięki w kurzawie się wala.
Tak więc topola smukła ginie, która wzorem
Pięknym drzew innych stoiąc rosła nad ieziorem:
Nie pomogły iéy pięknie wyniosłe konary,
Ścięła ią rzemieślnicza sroga stal bez miary:
Póydą na koła pod wóz gałęzie iéy zgięte,
Tymczasem maiąc zwiędłe i wniwecz pomięte
Liście, pokrywa niemi plac ów oraz z sobą,
Którego przedtém była iedyną ozdobą.
Pchnął pocisk na Aiaxa Antyf stoiąc w kroku,
Który zbłądziwszy utknął Leukusowi w boku,