Na pierwszym planie mały jar porosły kępami nadrzecznemi — to punkt obserwacyi. Przed okiem widza rozlewa się szeroka wstęga. Bug wije się kilkoma skrętami, aż w końcu ginie gdzieś w sinej niezmierzonej dali. — Zachód słońca. W rogu poza kępami drzew pali się ognisko gasnącego słońca; z tego właśnie punktu, gdzie jest największe skupienie światła, pada oświetlenie na wstęgę rzeki, na szumiące nad brzegiem kępy, na całą olbrzymią dolinę, która zda się nie ma granic, ni końca. Niebo z milionem barw i półcieni, blado zielone, seledynowe po stronie zachodu ciemnieje, dostaje głębokich refleksów, aż w końcu kończy się fioletem nadchodzącego zmierzchu — pył słoneczny tęczowy, zapruszył powietrze, unosi się nad całą doliną, bije kończynami tęczowych skrzydeł o widnokręg i stroi łąkę świetlną koronką — rzeka chłonie w siebie wszystkie blaski nieba i powietrza, iskrzy się jak roztopiony brylant. A przedewszystkiem ta dal straszna, ta przestrzeń nieobjęta okiem, zkąd wieje cień jakiś od widnokręgu, tajemniczość tego, co tam po za tą linią siną dziać się musi i dziwna tęsknota nieskończoności i przestrzeni. A wszystko to dzieje się na przestrzeni ćwiartki papieru, obraz jest 3 dcm. długi, a 1½ szeroki. Na tak
Strona:Impresye (Zbierzchowski).djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.
64
HENRYK ZBIERZCHOWSKI