— Piotrowicz.
— Tak. Znałam Włodzimierza Piotrowicza, w policyi służył. Bonifacy! Nie szukaj kluczów, mam w kieszeni.
Piękna panna wciąż jeszcze patrzała na mnie z uśmiechem, lekko mrużąc oczy i z wdziękiem przechyliwszy na bok śliczną główkę.
— Widziałem już ms. Waldemara, — odezwała się wreszcie, a srebrzysty dźwięk jéj głosu przebiegł po mnie chłodnym dreszczem. — Wszak pozwolisz pan się tak nazywać?
— O pani! — szepnąłem zmieszany.
— Gdzież to? — zapytała księżna.
Lecz dziewczę nie odpowiedziało na pytanie matki.
— Pan zajęty? — rzekła znowu, nie spuszczając ze mnie oczu.
— Bynajmniéj.
— Chcesz mi pan pomódz zwijać włóczkę? Proszę tu, do mnie.
Skinęła mi głową z uśmiechem i wyszła. Naturalnie, że pośpieszyłem za nią.
W pokoju, gdzie się teraz znalazłem, meble były trochę lepsze i ustawione gustownie. Zresztą wówczas tego nie zauważyłem, nie widziałem nic około siebie, poruszałem się, jak we śnie, doznając w całém ciele niewypowiedzianie głupio-błogiego uczucia.
Księżniczka usiadła, wzięła grube pasmo czerwonéj włóczki i, wskazawszy mi naprzeciw siebie krzesełko, uważnie rozwiązała nitkę i umieściła wełnę na moich wyciągniętych rękach. Wszystko to robiła zwolna, w milczeniu, z niewypowiedzianym wdziękiem i jasnym, ironicznie figlarnym uśmiechem na wpółotwartych ustach.
Zaczęła nawijać włóczkę na złożoną kartę i nagle objęła mię szybkiém a tak pełném blasku spojrzeniem, że olśniony spuściłem wzrok ku ziemi. Jéj oczy, zwykle przymrużone, rzadko
Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.