w stronę przeciwną, pomimowolnie, — to było najgorszém, to mię bolało i zatruwało mi życie!
Ale nie było na to rady. Starałem się jéj nie narzucać, nie nasuwać na oczy i śledziłem tylko zdaleka, nie zbyt umiejętnie. Widziałem jednak, że dzieje się z nią coś dziwnego, coś niepojętego dla mnie: twarz jéj stała się inną i cała zmieniła się zupełnie. Raz szczególniéj uderzyła mię ta zmiana. Było to wieczorem. Siedziałem na nizkiéj ławeczce pod wielkim krzakiem bzu białego. Lubiłem to miejsce, z którego patrzéć mogłem na jéj okno. Wieczór był ciepły, słońce zaszło; w ciemnéj gęstwinie liści poruszała się ostrożnie jakaś drobna ptaszyna na małém gniazdeczku; kot szary, wyciągnąwszy szyję i skuliwszy nogi, cichaczem przekradał się pod drzewami; żuki i chrabąszcze z brzękiem wzlatywały w powietrze, jeszcze przejrzyste mimo zapadającego zmroku.
Siedziałem nieruchomy, nie spuszczając oczu z jéj okna i wyczekiwałem, czy się nie otworzy. Otworzyło się nakoniec i ujrzałem postać Zeneidy. Stała w białém ubraniu i sama tak biała, jak leciuchna sukienka, która spadała jéj z ramion. Twarz jéj, ręce i szyja nie miały żadnéj barwy, lecz nie były marmurowe: przypominały raczéj białe kwiaty. Stała nieruchoma, z zsuniętemi brwiami, i nieruchomym wzrokiem patrzyła przed siebie. Nie widziałem jeszcze takiego u niéj spojrzenia. Nagle złożyła ręce, mocno skrzyżowała palce, podniosła je, na zewnątrz odwracając dłonie, dotknęła do ust, do czoła, potém szybko odrzuciła w tył włosy, wstrząsnęła energicznie głową z góry na dół, coś błysnęło w jéj oczach, lecz w téjże chwili z trzaskiem zamknęła okienko i nie widziałem nic więcéj.
We trzy dni potém spotkałem ją w ogrodzie. Chciałem się usunąć z drogi, ale zatrzymała mię sama.
— Daj pan rękę, — rzekła mi z dawną dobrocią. — Dawnośmy już nie rozmawiali.
Spojrzałem na nię: uśmiechała się łagodnie i oczy świeciły znowu, lecz wydało mi się, że ją osłania mgła jakaś przejrzysta.
Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.