Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

kamieni, nikt go tu nie zna, ale on mi wierzy, czeka i wie, że przyjdę... I pójdę, pójdę do niego!... Niéma takiéj władzy, któraby mię powstrzymała, kiedy zapragnę udać się do niego, i zostać z nim, i zginąć w mroku i ciemności, wśród drzew szumiących i płaczącéj wody...
Zeneida mówiła coraz wolniéj, ciszéj, wreszcie umilkła.
— To bajka? — spytał Malewski z podstępnym uśmiechem.
Nie spojrzała nawet na niego.
— A cobyśmy zrobili, panowie, — odezwał się nagle Łuszyn, — gdybyśmy byli w liczbie gości i wiedzieli o tym szczęśliwcu, oczekującym przy fontannie?
— Czekajcie, czekajcie, — zawołała Zeneida, — ja sama wam powiem, coby każdy z was zrobił. Pan, ms. Białouzorow, wyzwałby go na pojedynek; pan, ms. Majdanow, napisałbyś epigramat... albo nie, pan nie umiesz pisać epigramów, pan byś ułożył długi jamb w rodzaju Barbe i pomieściłbyś go w „Telegrafie.“ Pan, ms. Nirmacki, pożyczyłbyś od niego... nie, pan byś jemu pożyczył pieniędzy na procent; pan, doktorze...
Umilkła i zamyśliła się na chwilę.
— Nie wiem, co byś pan zrobił, — rzekła wreszcie.
— Ze stanowiska nadwornego lekarza, poradziłbym królowéj nie wydawać balów, jeśli niéma ochoty bawić swoich gości.
— I może miałbyś pan słuszność. A pan, hrabio...
— A ja? — powtórzył ze złośliwym uśmiechem Malewski.
— Pan byś mu ofiarował zatruty cukierek.
Twarz Malewskiego wykrzywiła się dziwnie i na mgnienie oka przybrała wyraz żydowski, ale natychmiast roześmiał się głośno.
— Co zaś do pana, ms. Waldemar, — ciągnęła daléj Zeneida, ale zresztą... dość tego. Bawmy się w grę inną.
— Ms. Waldemar, w charakterze pazia, poniósłby tren królowéj, gdyby wybiegła do ogrodu, — z ironią odezwał się Malewski.