Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XIX.

Trudnoby mi było opowiedziéć, co się działo ze mną w ciągu całego tygodnia po owéj nocnéj wyprawie. Była to dziwna, gorączkowa epoka, chaos najsprzeczniejszych myśli, uczuć, wrażeń, podejrzeń i nadziei, cierpień i radości. Lękałem się spojrzéć w głąb własnego serca, o ile szesnastoletni dzieciak umie patrzéć w głąb siebie samego; lękałem się zdać sobie sprawę z czegokolwiek; poprostu pilno mi było przeżyć dzień każdy do wieczora! Za to sypiałem dobrze... dziecinna lekkomyślność przynosiła mi ulgę i dawała wypoczynek.
Nie pragnąłem już wiedziéć, czy jestem kochany, nie chciałem myśléć o tém, że nie jestem. Ojca unikałem, lecz Zeneidy unikać było niepodobna... Paliła mię jéj obecność, lecz nie badałem nawet źródła i przyczyny płomienia, który sprawiał mi rozkoszne męki. Poddawałem się wrażeniom i oszukiwałem sam siebie, zamykając oczy na wszystko, co było, i nie patrząc w przyszłość, którą przeczuwałem mimowolnie...
Długo prawdopodobnie stan taki trwać nie mógł, tymczasem grom niespodziany zburzył i rozproszył wszystko.
Powróciwszy raz do domu z dość odległéj przechadzki, dowiedziałem się ze zdziwieniem, że będę sam obiadował: ojciec wyjechał, a matka zasłabła, jeść nie chce i zamknęła się u siebie.
Z wyrazu twarzy służących odgadłem, że zaszło coś niezwykłego, ale pytać nie śmiałem, chociaż ciekawość pełna niepokoju odbierała mi apetyt. Nakoniec postanowiłem wybadać chłopca kredensowego Filipa, z którym łączyła mię pewna zażyłość. Był to artysta muzyk i mistrz na gitarze, przytém wielki zwolennik „ładnych wierszy.“
Od niego się dowiedziałem, że pomiędzy rodzicami zaszła okropna scena. W garderobie wszystko słychać było, co do-