Nie! tak być nie może. Nie mogłem się z nią rozstać bez słowa pożegnania. Upatrzyłem chwilę stosowną i pobiegłem do nich.
W bawialnym pokoju księżna powitała mię, jak zwykle, krzykliwym, nieprzyjemnym głosem:
— Cóż to się państwo tak wcześnie spłoszyli?
Mówiąc to, hałaśliwie zażywała tabakę i patrzyła mi w oczy z natrętną ciekawością.
I ja spojrzałem na nią uważniéj, niż dotąd, i ciężar jakiś spadł mi z serca. Z całego opowiadania Filipa wzmianka o wekslu sprawiała mi ból najdotkliwszy, lecz teraz pewny byłem, że księżna nie wie o niczém. Może wzięła pieniądze, ale to niéma związku, niéma żadnego związku z postępowaniem Zeneidy. To przekonanie przyniosło mi wielką ulgę, a w téjże chwili z sąsiedniego pokoju wyszła Zeneida w czarnéj, ubogiéj sukience, blada, z włosami niedbale zwiniętemi w wielki węzeł, i wziąwszy mię za rękę, uprowadziła z sobą.
— Usłyszałam głos twój, — rzekła łagodnie — i wyszłam. Tak łatwo ci było uciec ode mnie, zły chłopcze?
— Przyszedłem się pożegnać, prawdopodobnie nazawsze, — odpowiedziałem cicho. — Wiesz pani, że powracamy do miasta.
Popatrzyła na mnie uważnie.
— Wiem, odparła. Dziękuję ci, że przyszedłeś. Myślałam, że się już nie zobaczymy. Nie wspominaj źle o mnie. Dręczyłam cię czasem, ale nie jestem taką, jaką sobie wyobrażasz.
Odwróciła się ode mnie i oparła czołem o ramę okna.
— Doprawdy, nie jestem taką, jak ci się wydaję. Myślisz o mnie źle bardzo, ale...
— Ja!? — zawołałem.
— Tak, ty, ty sam.
— Ja? — powtórzyłem, a serce zadrżało mi znowu pod wpływem niewysłowionéj, upajającéj rozkoszy. — Ja, Zeneido Aleksandrówno, wierz mi, zawsze i do końca życia kochać cię będę, wielbić i ubóztwiać, choćby... chociażby...
Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.