Objechaliśmy bulwary, byliśmy dwa razy na Dziewiczém polu, przeskoczyliśmy kilka płotów i dwa razy przebyli wbród Moskwę. Z początku bałem się skakać, ale wiedząc, jak ojciec pogardza tchórzowstwem, przezwyciężyłem się i nabrałem odwagi. Już myślałem, że wracamy, témbardziéj, że mój wierzchowiec ustał rzeczywiście i ojciec to zauważył, gdy nagle zwrócił nabok od Krymskiego brodu i puścił się galopem wzdłuż wybrzeża. Pobiegłem za nim. Dojechawszy do stosu starych belek, ojciec szybko zeskoczył z konia, kazał mi zejść także, oddał swoje lejce do trzymania, zapowiedział, ażebym czekał tu na niego, skręcił na bok i zniknął w niewielkiéj uliczce.
Zacząłem chodzić wzdłuż wybrzeża, prowadząc konia za sobą, i z trudnością radząc sobie z Elektrykiem, który rżał, szarpał się, wierzgał, wyrzucał głową, a kiedy stawałem, rył kopytami ziemię i kąsał swego towarzysza, słowem zachowywał się niegrzecznie, jak prawdziwy rozpieszczony „pur sang.“
Ojciec nie wracał. Wilgotne, nieprzyjemne powietrze zalatywało od rzeki, deszcz drobny zaczął padać i okrył niewielkiemi ciemnemi plamkami zakurzone belki, około których kręciłem się ciągle, niewypowiedzianie znudzony. Złość mię już brała, a ojca nie było. Jakiś policyant z halabardą, w ogromnym szyszaku formy garnczka, zbliżył się i pokiwał głową.
— Co tu panicz robi sam z końmi? — zapytał. — Dajcie, potrzymam.
Przyszło mi na myśl, co policyant może tu robić nad rzeką, ale spojrzałem tylko na twarz jego starą, pomarszczoną, szarą, i nic nie odpowiedziałem. Wtedy zaczął prosić o trochę tytuniu.
Żeby się od niego odczepić, a zarazem z niecierpliwości, skręciłem w tę uliczkę, gdzie mi zniknął ojciec i doszedłszy do końca, zatrzymałem się na rogu. Spojrzałem wprawo: o czterdzieści może kroków przede mną odwrócony plecami stał ojciec przed otwartém oknem małego, drewnianego domku. Oparł się łokciami o ramę i rozmawiał widocznie z siedzącą wewnątrz ko-
Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.