Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/12

Ta strona została przepisana.
—   10   —

brańce, na kraj świata pożenie. I nie będzie miał kto użalić się nad opłakaną dolą narodu mojego, nie będzie miał kto uprawić zagonów, które dotąd plennym urodzajem słynące, stać odtąd będą pustką i odłogiem!
Tu powstrzymał swą mowę — po chwili, zwróciwszy znów oczy ku stolicy, jął przemawiać z targającym wyrzutem:
— Jeruzalem, Jeruzalem! wielekroć to chciałem zgromadzić twą dziatwę w objęciach moich! Aleś mnie odepchnęła, wzgardziłaś mną, córo zapamiętała... Przeto i ja tobą pogardzę, gdy nadejdzie dzień upokorzenia twego.
Wzruszenie nie pozwoliło mu dłużej przemawiać; lecz o wiele wymowniejsze od słów były te łzy Jego, które z pod powiek Mu wytrysły i rzęsiście sypać się poczęły na zioła, na murawę...
Przyroda cała niejako współczuła z Panem swym, gdyż widząc płacz Jego, przybrała wyraz bezmiernej żałości i smętku. Słońce, jasne dnia oko, schowało się za wzgórz sinych krawędzie, na szerokiej obręczy świata kładła już dłoń chłodną ciemność zasępiona, rozwłóczyła tu i owdzie pajęcze tumany, przyoblekała wszystko w całun jakiejś beznadziejnej tęsknoty, jakiejś bezwładności i żalu...