W karczmie u Siary dudniło wesele. Żenił się Staszek Szymota z Maryną od Głowniów — gospodarscy oboje — to też ci była muzyka a rzępolenie! Dwoje skrzypiec, basetle też i kozica, jak się patrzy — a ino! I było komu grać, bo z dwóch wsi nazłaziły się dziewuchy i parobasy — do tańca każdemu ochota! Śwarnych też było dużo, ale najśwarniejsi chyba młodzi oboje, a i tańcowali najlepiej, że ino stać a patrzeć! Maryna zwinna była nikiej ta ryba, co się u jazu pluskocze, a gdy się jej wstążki rozpuściły w tańcu, to tak furkotały, jak gołąb, gdy leci; myślałbyś, że wszystkim frunie nad głową. Coraz to inny ją brał, a pan młody też coraz to z inną dziewuchą wywijał... inni też coraz inne brali: wiązały się pary, to znów rozbijały, niekiedy potrącając o siebie wśród śmiechu i przytupywania i coraz to inne wymyślając obroty, skoki, śpiewanki... Hej oberek! hej krakowiak!
Podłoga drzazgi sypała, trząsł się szynkfas, a po ścianach chybotały się obrazy, jakby i świątkom pilno było w tan skoczyć! Kieliszki na stołach też podrygiwały — hej ha! hejże da-
Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/21
Ta strona została skorygowana.