wyźrał przez dźwierza i chciał oznajmić hulającej gawiedzi, ale nim przeszedł próg sieni, zniemogła go gorzałka i runął, jak długi, o ziemię. Nie troszczono się o nic — wszystko było rozbawione, rozkochane, podchmielone... Muzyka rżnęła coraz raźniej i żywiej, rzekłbyś, że niebawem karczma sama kręcić się pocznie...
Wózek przejeżdżał już przed samą karczmą. Organista zaczął dzwonić z całej siły, by go ludzie usłyszeli i opamiętali się. Wielu ta i słyszało, ale co im ta do tego! wesele to wesele!... I głośniej, jakby dla zagłuszenia dzwonka kościelnego, ozwały się skrzypki i kozice i coraz zawzieciej przytupywali parobasy: Hej!-ha! hejże! ha!... Drzazgi sypały się z podłogi, podłoga leciała w kawałki, zdawało się, że się niezadługo do cna rozleci...
Nagle stało się coś dziwnego: pod tańczącymi zaczęła się kołysać ziemia, jakby karczma była łodzią, płynącą po rzece. Ale co im do tego! przecież się bawią! hej-ha! hejże dana!... To zwykła rzecz; kiedy kto ma nieco we łbie, to mu się zdaje, że się ziemia pod nim chwieje, a to tymczasem on sam nie może ustać na nogach. Wtedy niema co stać, bo się łacno obalić — lepiej tańcować, choćby karczma pod ziemię zapaść się miała!...
Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 22 —