Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/32

Ta strona została przepisana.
—   30   —

piasku pokładły się półnagie chłopięta, igrając lśniącemi kamyczkami i skójkami, wymiatanymi przez wodę. Wszędy panował spokój, szczęście i zadowolenie.
Na środku jasnej topieli jakaś ciemna plamka wyróżniała się niby szczątek żużla w roztopionym kruszcu. Z ruchu jej powolnego wnosić można było, że to łódka, pędzona przez niezbyt skwapliwych wioślarzy. Trzech ich było. Przy sterze z przodu czółna przykucnął człowiek średniego wieku, krępy i barczysty, o twarzy smagłej i pomarszczonej, otoczonej szorstkim, szedziwym zarostem. Drugi był jeszcze w pierwszym rozkwicie krasy młodzieńczej; na barki spadały mu długie zwoje lśniących płowych włosów, przemykające się pasemkami po smukłej, zlekka ogorzałej szyi. Krzepkie, wpółobnażone ramiona dzielnie władały wiosłem, dodając żywości łódce, obciążonej obfitą zdobyczą rybacką.
Wzrok obu rybaków niekiedy tylko biegł ku kresowi jazdy — wybrzeżu; zresztą po większej części spoczywał na obliczu trzeciego męża, siedzącego na ławce pośrodku łodzi. Mąż ów liczył lat około trzydziestu; postać jego odznaczała się zadziwiającą urodą, którą pomnażał jeszcze wyraz łaskawości i dobrotliwości, rozlany we wszystkich jego rysach. Wzniósłszy