korowody zaścielały ziemię, śniegiem przysypaną, co jak grób pobielany chowała w swej głębi zwłok tysiące... I nietylko zwłoki chowała — bo i żyjący w niej się zagrzebywali, ryjąc szańce i rowy strzeleckie, niby dżdżownice, co pełzną w tę i drugą stronę... ślepo, bez oczu.... Podkopywano się w ten sposób pod cudze włości, zaorywano granice państw i krajów, a równocześnie zacierała się granica sprawiedliwości i bezprawia, grzebano ludzkie porywy i zapały, zakopywano w błocie godność człowieczą...
Nie było słychać śpiewania anielskiego — zato głośno rozlegał się płacz dziatwy, mordowanej przez herodowych siepaczy... Monarchowie, światem władnący, nie do szopki cichej śpieszyli i nie złoto i mirę nieśli w ofierze, ale orężem wydzierali sobie mienie, złoto krwią okupując... choć krew ludzka cenniejsza jest nad złoto....
A jednak byli ludzie, którym się śniło, że w tych bolach, jakie przechodziła ziemia, rodził się jakiś świat nowy, jakieś zbawienie ludzkości... jak ongi w noc betlejemską...
Bór ciemny, z powodu zasp śnieżnych jeszcze mniej dostępny, niż kiedykolwiek, był przez dzień cały widownią krwawych zmagań