Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/47

Ta strona została przepisana.
—   45   —

Wkońcu przesyt jakiś ogarnął niebo i ziemię, ludzi i przyrodę... Zmętniał świat w szarym pomroczu wieczora, tłumił się i cichnął zgiełk i zamęt bitwy... Drzewa w mgle posępniały, a tężały i krzepły od przypierającego mrozu; ludzie albo posnęli na wieki, albo zaszyli się gdzieś w czarnej gęstwinie. Polana pozostała martwa i głucha, gładka i biała, jak stół, czekający na biesiadę duchów... Ci z walczących, którzy zostali panami placu, umocnili swe stanowisko, rozstawiając na krawędzi leśnej, wzdłuż polany, silne czaty; linja bojowa rozsnuła się gdzieś w zakątkach gąszczy, cicho i niewidzialnie, jak nić pajęcza.... i jak nić pajęcza, czyhała zdradziecko na zdobycz.
Noc jednak nie była bardzo ciemna. Zwolna mgła w szron się ścięła i osiadła na ziemi; powietrze, przez dzień skłębione dymem wystrzałów, przetarło się i nabrało przejrzystości tafli lodowej... Było widać niebo czyste i pogodne, na którem pojawiały się gwiazdy... jakby i tam noc zaciągała swoje placówki. Pierwszą z nich była gwiazdka, która tylko raz do roku błyska na niebie, wskutek czego nie zdołali jej zaobserwować uczeni astronomowie — nazywa się zaś gwiazdą wigilji.
Pierwszy spostrzegł tę gwiazdkę młody żołnierzyk, który stojąc na wedecie miał baczyć