na nieprzyjaciela... zamiast wrogów jednak powitał dzis dawnego swego przyjaciela, zwiastuna Bożych Narodzin. Bo gwiazdka ta, świecąca w dniu przyjścia niebiańskiego Pacholęcia, umiłowała najwięcej serca młodociane, dziecięce, darząc je szczęściem i radością... A młody żołnierzyk niezbyt dawno opuścił dom rodzicielski, porzucając suchą naukę szkolną dla służby płomiennym hasłom, wykołysanym od powicia; nie tak to dawno poszedł na przedwczesne trudy za najwznioślejszą mistrzynią serc dziecięcych — wiarą.
Jeszcze rok temu jechał sankami z miasta powiatowego do domu, a małe serduszko pod granatowym mundurkiem biło mu uciechą z powodu teryj świątecznych, a jednocześnie obawą nagany od rodziców za liche postępy w nauce... Pamięta jeszcze łzy matki, która, łamiąc się z nim opłatkiem, mówiła:
— Ignasiu, moje dziecię, nie rób mi już więcej przykrości!
Kochana matka!... jakże go bolały jej łzy!... Dlatego też tak pokryjomu, bez pożegnania, uciekł z domu, by łez tych nie widzieć...
Dziś ona pewno znów tam płacze — i wyczekuje syna... Żeby choć na wilję przyjechał!... Stół czeka, śnieżnym obrusem nakryty... a jedno nakrycie dla niego... Matka raz po raz przez
Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/48
Ta strona została przepisana.
— 46 —