okno wygląda, czy w podwórzu nie widać powracającego syna i czy na niebie nie widać złotej, gwiazdki — tej samej, na którą on w tej chwili spoziera w tem pustkowiu.... A co pewien czas podchodzi ku drzwiom salonu i patrzy, czy domknięte — bo tam w salonie, w ciemnym kątku, ukrywa się w tajemnicy choinka, świecidełkami obwieszona i, jak dąb Alibaby, strzegąca przeróżnych podarków... Niby to aniołek przynosi to wszystko grzecznym dzieciom.... choć wiadomo, że zwykle i niegrzeczne dzieci nie bywają też pokrzywdzone w rozdawnictwie prezentów, a choinkę i zabawki sprawia nikt inny, tylko sama matka... Ale czyż matka nie jest aniołem opiekuńczym swego dziecka?
Gwiazdka na niebie mrugała niby czyjaś źrenica, do płaczu skłonna... W boru coś szeptało i wzdychało... Kędyś z oddali odzywały się od czasu do czasu przytłumione głosy strzałów niby jakieś przybijanie młotkiem lub pukanie do drzwi... Niejedna dusza dzisiaj pukała do bramy niebios...
W domu tam pewno wszyscy zasiedli do wilji... matka nasłuchuje każdego odgłosu... czeka, czy kto do drzwi nie zapuka... nie pozdrowi...
Wsłuchał się w ciszę nocną Ignaś, wsparty na karabinie, prawie, że większym od niego.
Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/49
Ta strona została przepisana.
— 47 —