namiestnika widać było ciągnące ludu mrowie. Zdało się, że co żyło w mieście i w Judei poruszyło się w oczekiwaniu chwili jakiejś doniosłej, by być widzami jakiejś wielkiej, ważnej, wielce ich obchodzącej sprawy...
Dyzma powlókł oczyma po okolicy i po otaczających go ludziach. Na wszystko to ostatni raz już spozierał; pewno chciał wyryć to sobie w pamięci — raz na zawsze.
Wśród tego oczy jego spoczęły i na zagadkowym skazańcu. Otaczali go szeregowi zastępu pretorjańskiego, zdzierali zeń szaty, bijąc go przytem dzidami i harapami po głowie i plecach. Jeden z katów zadał mu cios tak dotkliwie, że nieszczęsny upadł na ziemię, krwią się zalewając.
Dyzma zawrzał oburzeniem, a razem ze współczuciem zbudziła się w nim jakaś nadprzyrodzona siła. Zerwał pęta, rozepchnął osłupiałych i nic nie przeczuwających strażników, poczem dobiegłszy do omdlałego podniósł go z ziemi i gąbką octową zwilżył mu spiekłe wargi. Gdy był tem zajęty i gdy z dziwnem przejęciem wpatrywał się w zbolałą a mimo to jasną twarz nieznajomego, otoczyli go znów żołnierze i skrępowali. Nie opierał się i nie starał się uciekać, jeno oczy i myśl przykuł do nieszczę-
Strona:Józef Birkenmajer - Łzy Chrystusowe.djvu/71
Ta strona została przepisana.
— 69 —