wicza i współżyjący z nim kult przeszłości narodu, był tym czynnikiem, który rozbudził ambicje epickie Woronicza oraz niejednego ze świadków czy spadkobierców owego trudu umysłowego, pierwszego na ziemiach niewolnej Polski.
W jednej rzeczy napozór sprzeniewierzył się Woronicz swemu mistrzowi. Oto wszak Naruszewicz „powyrzucał z kroniki Wandy i Lechy”, a tymczasem on Lecha właśnie uczynił tytułowym bohaterem swego poematu!
To prawda – a jednak nie uchybił przez to niczemu ani nikomu. Na taką licencję pozwalały rymotwórcom nawet najsurowsze kodeksy klasyczne. Mało tego: one właśnie rzecz taką wręcz nakazywały. Oto jak pisał Boileau, cytowany i przez Krasickiego w jego dziele o rymotwórstwie:
Bohatyrów śpiewając dzieła i pochwały,
górniejszym jeszcze lotem idzie wiersz wspaniały,
a pewien, że powieści osnowę uwdzięczy
stwarza postać bajeczną i nią czyny wieńczy.
Więc co w dziele historycznym byłoby grzechem, było zaletą w „Pieśnioksięgu”: fikcja, zmyślenie, „płodna imaginacja”.
Idea „Pieśnioksięgu”, który miał polskiej literaturze dać surogat polskiej „Iliady” czy „Eneidy”, jest również owocem poczynań Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Jakkolwiek będziemy oceniali, z czysto literackiego punktu widzenia, metodę, a co za tym idzie, osiągnięcia tej epickiej inicjatywy, będziemy musieli przyznać, że posiew przez nią rzucony, miał kiedyś — nie od razu — przynieść plony dla naszej literatury ważne i pożyteczne.
Obie próby epickie Woronicza, stanowiące zadatek „Pieśnioksięgu”, są same przez się utworami o nader nikłej wartości literackiej: są ciężkie, nudne, sztuczne, prozaiczne. Ale sam pomysł utworu, który by opowiadał i wyjaśniał z ideowego stanowiska dzieje Polski od pierwszych chwil istnienia narodu oraz jej rolę dziejową między narodami, miał w sobie wielką siłę potencjalną. Takim prawdziwym „Pieśnioksięgiem”, który podejmie pomysł Woronicza, a jednocześnie idee i opowieść wyrazi słowem