Strona:Józef Birkenmajer - Mój przyjaciel Sań Fu.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

Mruknął jeszcze parę przekleństw, któremi jednak nie obrażę niczyjego słuchu, poprostu dlatego, że powtórzyć ich, a tem mniej przetłumaczyć, nie potrafię.
— Słuchaj kapitana, czy i u was są takie prawa? Koszi rzekł: Wszystko, co jest w domu Sań-fu, ma być oddane Czenowi za te pieniądze, które Sań-fu winien. Przyniósł mi Czen z urzędu taką kartkę — patrz — jeszcze mam ją u siebie...
Wydobył z zanadrza świstek, od góry do dołu zakreślony zygzakami...
— Widzisz, tu podpisane. „Ko-szi wielkorządca Jendou“. Przysłał Ko-szi kilku żołnierzy z kijami bambusowemi — musiałem posłuchać. Czen dom mój zagarnął — i wiesz, wiesz? ona była też w domu... ona też była w domu, a Ko-szi orzekł, że Czen ma prawo brać wszystko, co jest w moim domu... I to za dwadzieścia sapeków, które jemu byłem winien! Krzyczałem, że to niesprawiedliwość... że gdy Lu-da pojąłem za żonę, zapłaciłem jej ojcu czterdzieści sapeków, więc nie ma prawa jej odbierać. Nie pomogło... Sądowi trzeba było płacić, a ja nie miałem ani kasza przy sobie!
Złapał się za warkocz stary, nieszęśliwy Sań-fu i jęczał... Naraz wyjął coś z zanadrza i cisnął o ziemię Rozsypały się po całym pokoju srebrne „griwieniki“, a nawet ruble i taele — zabrzęczały i wespół z drugą garścią miedzianych już pieniędzy potoczyły się po podłodze, gdzieś po kątach dotracając energję z jaką zostały rzucone. Chłopak ukląkł na podłodze i począł je gorliwie zbierać...

13