Strona:Józef Birkenmajer - Mój przyjaciel Sań Fu.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— Csss-ha! tsss-ha! — syczał Sań-fu, wyrzucając przed siebie odgiętą dłoń, jakby kogoś odpychał. Przedtem trzeba było, nie miałem ani kasza przy duszy! Teraz nie trzeba, mam mnogo pieniędzy! szip-go dienga!... Jego jednego tylko wtedy miałem... po niej! — wskazał na chłopca.
I widząc, że chłopak mozoli się nad zbieraniem rozsypanej monety, przyszedł mu z pomocą. Dziurkowane sapeki nawlókł na łyko i uwiązał sobie pod brodą, jak korale, resztę zaś zwinął w szmatkę surowego jedwabiu, przeliczywszy wprzód dokładnie, choć z prędkością nadzwyczajną, widocznie w praktyce kupieckiej wyćwiczoną.
— On się wówczas kąpał w rzece Ho-liań — w domu go nie było, więc Czen go nie zabrał... Chciałem go wykształcić na kuglarza, by zarobić na życie. Nie dało się. Białe myszy potruł, pręty połamał mistrzowi, a sobie kości łamać i giąć nie pozwolił. I dobrze zrobił, bo taki ładny chłopak, zupełnie do niej podobny — do mojej Lu-da!
Przyznam się, że nie jestem znawcą w ocenianiu piękności rasy mongolskiej, a tem mniej podobieństwa Chińczyków. Dla mnie wszyscy Chińczycy są mniejwięcej do siebie podobni. Ale potakiwałem gospodarzowi, czem go sobie bardzo ująłem.
— Słysz, kapitana! Później zarobiłem „szipgo“ mnogo sapeków, dwa razy tyle, ile za Lu-da zapłaciłem... Myślałem, że ją odzyskam... Napisałem do niej list...
— Żeby uciekała od Jań-czenia? — wyrwało mi się.

14