nie pomnę, czy z podziwu, czy też z chętki do ziewania. Myśli moje stały się podobne tym lampjonom na powale — też takie pstrokate i chimeryczne, też do połowy zatopione w mroku... Zląkłem się, że już śnię, więc powstawszy, chciałem się pożegnać, by całkowitem chrapaniem nie grzeszyć przeciw powinnościom gościa.
Ale Sań-fu żachnął się:
— Kapitana nie pajdiosz. U nas dzisiaj nowy rok się rozpocznie o północy. W taki dzień gościa się z domu nie wypuszcza, w taki dzień się nie jeździ, bo nieszczęście spotka.
Nowy rok! przecież jesień dopiero niedawno się rozpoczęła! Ale u tych Chińczyków wszystko bywa naopak: kiedy u nas w Europie noc, u nich dzień, więc też nic dziwnego, że i rok zaczyna się o innej porze! Musi też mieć zdrowie, kto tam czyta kalendarze! Bądź-co-bądź, istotnie był to początek roku chińskiego. Na „Mandżurce“, przy ul. Średnie-amurskiej i na kilku innych ulicach, zamieszkałych przez Chińczyków, widziałem od rana wywieszone lampjony, gdzieniegdzie nawet wielobarwne, pasiaste flagi.
Zniewolony byłem nocować u Chińczyka. Nim ów jednak zdołał przygotować mi legowisko, rozległa się jakaś rytmiczna, a mimo to niezbyt melodyjna wrzawa za oknami — zdaje się, że pochodziła z sąsiedniego domu, gdzie mieszkali również Chińczycy. Wyróżniłem brzękadła, nieokreśloną muzykę i śpiewy.
— Nowy rok — dziesiąty! — powiedział półgłosem Sań-fu do mnie, bo chłopiec już spał.
Strona:Józef Birkenmajer - Mój przyjaciel Sań Fu.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.
17