Strona:Józef Birkenmajer - Mój przyjaciel Sań Fu.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

brzmień nie mogłem uchwycić, conajwyżej jakieś „ljanga“, co jak wiedziałem, w żargonie północnochińskim oznacza liczbę 2, a że przytem Sań-fu pokazywał na mnie i na siebie, doszedłem do wniosku, że będzie nas dwóch tylko przy uczcie. Ucieszyło to mnie z dwóch przyczyn: że rozmowa będzie toczona wyłącznie w zrozumiałym dla mnie języku rosyjskim i że nie będę gorszył oczu porządnie wychowywanych współbiesiadników nieumiejętnością przyzwoitego jedzenia à la maniére chinoise.
— Hao! (Dobrze!) — krzyknął mały Chińczyk i wybiegł; za chwilę wrócił, niosąc tacę, na której widniały miseczki z galaretowatemi potrawami i pałeczki do jedzenia. Widząc mą bezradność wobec tego instrumentu, pofatygował się sam gospodarz do sklepu po drewnianą rosyjską łyżkę, z czego korzystając w jego niebytności przesunąłem większą część mych porcyj na jego miseczki — ponieważ i nadal do tych potraw nie żywiłem zbytniego zaufania. Nie zauważył tego po powrocie — jemu to wszystko bowiem zapewne smakowało, a zresztą rozpoczęliśmy ożywioną gawędę, do której mój język nabrał największej ochoty przy czarce wonnej, złotawej herbaty.
— Biały przyjaciel wspaniałego a sędziwego Sań-fu ostatni raz ma dziś szczęście nawiedzać jego lśniące od diamentów progi — (myślałem w tej chwili o rynsztoku i błocie przed schodkami, wiodącemi do sklepu); — jutro już wyjeżdżam do Irkucka.
Popatrzył na mnie niedowierzająco, snać myśląc, że żartuję.

7