Ustępowaliśmy więc do jadalnego pokoju, albo na ganek, aleśmy już w konie bawić się nie chcieli, bośmy się przedtem zmęczyli zabawą, a zresztą hałasy nasze przeszkadzały ojcu w pisaniu dzieła naukowego, to też stawał w drzwiach i groził nam zdaleka instrumentem ze skóry, zwanym „kaciałą“. „Kaciała“ wywierała na nas wpływ cudowny, niby różdżka czarodziejska, przeto, przycupnąwszy w kącie pod piecem, siedzieliśmy cicho, jak trusie.
— Józek, opowiedz mi bajkę! — prosił mnie brat.
— Daj mi spokój, nie chce mi się! — mruczałem gniewny, że mi zabawę przerwano, ale po chwili odzyskiwałem weselsze usposobienie.
— Wiesz co, pójdziemy do Margośki, ona umie opowiadać ładne rzeczy.
— Kiedy ja się Margośki boję, ona taka stara i brzydka, jak ta czarownica, o której opowiadała nam Kundusia.
— Nie chcesz, to pójdę sam! — odpowiadałem z pogardą dla takiego tchórza. I odchodziłem, ale po drodze wstępowałem do śpiżarni i ukradkiem porywałem z półki kawałek tortu, którego jedną część odgryzałem
Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.