zwłaszcza małe, bo starsze tylko wtedy, gdy się skaleczą lub dostaną w skórę. Zacząłem rozumieć, że starą Margośkę musi coś bardzo boleć, że owa tajemnicza „sieroca dola“ musiała ją zranić głęboko. Zrobiło mi się jej żal, okropnie żal, więc przysunąłem się bliżej i zacząłem ją pocieszać:
— Niech Margośka nie płacze, bo i ja zacznę płakać. Ja opowiem wszystko tatusiowi, a tatuś doniesie do sądu o tej „sierocej doli“... Niech Margosia weźmie to ode mnie i niech nie płacze.
I wręczyłem jej wyciągnięty z kieszeni, dość już zmiętoszony smakołyk. Margośka uśmiechnęła się przez łzy i poczęła mnie gładzić po czuprynie:
— Bóg zapłać paniczowi za dobre serce. Wie panicz, kiedy się żalę przed innymi na mą dolę, śmieją się ze mnie i dziadówką przezywają; a panicz, choć to pańskie dziecko, użalił się mnie niebogi... O mój paniczu... Jak paniczowi na imię? Oleś?...
— Nie! Olek już do gimnazjum chodzi, łaciny się uczy, jak ksiądz proboszcz...
— A ino! A panicz jak ma na imię?
— Józek!
Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.