— Józek?... Tak-ci i jego wołali... — zadumała się.
— Kogo? — zapytywałem zaciekawiony.
— Et, naco paniczowi wiedzieć. Panicz go nie znał, bo już dawne lata, kiedy on stąd odszedł... i nie wrócił... Mówili, że był w Hameryce — raz do mnie pisał... potem przestał...
— Przestał? A dlaczego?
— Nie wiem, mój paniczu drogi... Różnie się ludzie zmieniają.
— A też mu było Józek na imię? — pytałem, bo mnie to dziwiło, że ktoś nazywa się tak, jak ja.
— Alboż to jeden Józek na świecie? I u Grzywiny jest Józek i u Figuły kowala jest... A i Michno cieśla, co poniżej organisty mieszka pod górką kościelną, też Józef... a i z patronem swym, świętym Józefem miał on raz sprawę, dlatego, co się oba jednakowo nazywali.
— Niech mi Margosia opowie, jak to było; ja tak lubię bajki!
— Nie bajka to, paniczu, ale święta prawda, jak Pan Jezus na niebie i święty Józef, jego opiekun... Są tu stare ludzie, co poświadczą.
Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.