żeli i był kto z matki rodzeństwa, to się do niego nie przyznawał — bo i cóż się przechwalać dziadziakiem! Wołano go Jasiek Przybłęda albo Przebinda. On se nic z tego nie robił, bo takie miał serce poczciwe, że się gniewać nie umiał, a był tak nieśmiały i potulny, że gdy o coś miał prosić, to czerwienił się na twarzy i zająkiwał, jak przed księdzem na spowiedzi.
Był to już spozimek, gdy Jasiek po matce objął puściznę, a na przedwiośniu do orki wziąć się było potrza, by choć z onej odrobiny na chleb sobie zarobić i komorne z czego zapłacić. Ale skąd tu wziąć pługa do orki? Jego chudobę dawno Żydy rozniesły, bo ojciec Jaśków, nieboszczyk, pijał za życia i wszystko, co miał, przepił; ino żoninego coś niecoś ostało. A o koniu ani wołu to ani mowy nie było, by miał to Jasiek posiadać.
Gryzł się tedy, co pocznie, bo i Fajto, u którego mieszkał, był człek niebogaty i, sam ciężko pracując, nie miał czasu pożyczyć pługa. Zebrał się tedy na odwagę Jasiek i idzie do Józka Michny.
— Gospodarzu! — peda, pieknie w pas sie pokłoniwszy — pożyczcie mi też-ta waszego pługa do orki. Ja się wam później wy-
Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.