płacę, albo i zgodzę się do was na trzy dni w tygodniu do roboty!...
— Widzicie go! Jaki mądrala!... Swoje przepił z ojcem, teraz i moje chce zmarnotrawić. A pomocy z ciebie i tak nie będzie, boś łajdus i czas mi chcesz zbywać.
— Gospodarzu! Józwie! dy ja wam na Panjezusa i świętych pedam sprawiedliwie.
— Kużdy święty ma swoje wykręty, a tyś jest nicpoń i leniuch. I sam nic nie obrobisz i drugiemu czas zabierasz. Nie dam ci pługa i koniec.
— Gospodarzu! toż ja wam i zaraz zapłacę dwa reńskie... na zadatek...
— Za tanie pieniądze psy mięso jedzą. Powiedziałem i tyla!
Cóż miał robić Jasiek? Stropił się i wrócił do chałupy, a bał się do drugiego gospodarza chodzić, by mu tego samego nie powiedziano, co u Józwy Michny. Siadł tedy na przypiecku w izbie i zaczął przemyśliwać, przegryzając suchą kromkę chleba.
— Może do żyda pójść? Z parchem to zawsze łatwa sprawa! — myślał, ale się zaraz pomiarkował, że go psiekrwie gotowe tak samo oszwabić, jak ojca. Gdy tak myślał, usłyszał klekotanie nad strzechą.
Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.