Taką to powieść słyszałem razu pewnego z ust Margośki i bardzo mi ona przypadła do serca. Pamiętam, że dnia tego dużo myślałem o świętym Józefie, względem którego czułem odtąd coraz większą wdzięczność. Dotychczas bowiem wiedziałem o swoim patronie tylko tyle, że przynosi mi dużo książek z obrazkami i zabawek, a nadto wszystkim ludziom przynosi ciepłą wiosnę i możność wycieczek poza obręb ganku. Myśląc o tem przy obiedzie, zapomniałem o jedzeniu, co rzadko mi się zdarzało. Matka zwróciła na to uwagę, przypuszczając, że grymaszę:
— Wstydź się! Marnujesz dary Boże, zostawiając jadło na talerzu! Czy chcesz, by to wszystko dziadom wynieść?
Matka, choć nam niczego nie skąpiła, nie lubiła jednak niczego wyrzucać bez potrzeby i pod tym względem dochodziła nieraz do dro-