biazgowości. Ale w dziecku zawsze tkwi coś z filozofa.
— A niech i tak będzie! Zostawię to dla Margośki, bo ona często głodna chodzi, a sama mamusia mówiła, że głodnego należy nakarmić.
Ten uśmiech mej matki i ten pocałunek w czoło, który był odpowiedzią na moje słowa, noszę do dziś dnia w pamięci, jak jeden ze skarbów najdroższych.
Jestże coś droższego dla dziecka nad miłość matki?...
Od tej chwili wyglądałem zawsze przybycia Margośki i starałem się jej zgotować jakiś gościniec.
Razu pewnego (było to na Gromniczną), kiedy kucharka poszła do kościoła na nieszpory, udało mi się dostać do kuchni, gdzie poprzewracałem wszystkie garnki i przetrząsnąłem wszystkie szufladki z kaparkami i włoszczyzną, nakoniec zaś wdałem się w gonitwę z kotem, grzejącym się koło pieca. Naraz zastukano do drzwi i usłyszałem suchy głos:
— Pochwalony!
Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.