Skoczyłem otworzyć Margośce, bo poznałem, że to ona.
Weszła, postękując i zajęła ławkę koło drzwi.
— Oj, ciężko, paniczu, nogi już posłuszeństwa odmawiają i kościska stare bolą, a zimno do żywego doskwiera. Starość nie radość!
Zakaszlała się.
— Oj przyjdzie mi wnet pójść tam pod Górki, na mogiłki. Już tam na mnie ziemia czeka. Nie obaczysz mnie wnetki paniczu! Czas na mnie, czas!
Nie rozumiałem jej słów.
— Dlaczegobym nie miał zobaczyć? Czy Margosia do nas nie będzie przychodziła?
— Oj, paniczu, stamtąd nie każdy wraca, skąd ja pójdę.
— Dlaczego? Ja tam nieraz na mogiłki chodziłem z Kundusią i zawsze wracałem, bo mnie niania Kundusia odprowadzała. Może Margosi nie ma kto odprowadzić?
— Odprowadzą-ci mnie, odprowadzą, paniczu mój złoty, niezadługo mnie odprowadzą... Pójdzie ksiądz za mną i kościelny i ludzi trochę litościwych. Pójdziemy hań tą drogą, co ją nazywają cmentarną czy trupią —
Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.