dziedzica nie było, ino były gronta łopatowe, bo je miał łopat (opat) z Tyńca. Był on taki ksiądz, jak i nasz jegomość, ale miał klasztór pod sobą, jako ten na Kalwaryji, kady kompanije na Zielną chodzą, i kloryki tam byli i święci nawet między nimi. Łopat był człowiek pobożny i wystawił tę kapliczkę, co jeszcze dzisiok na Łopaciej górce stoi, a wystawił ją dlatego, bo tam przódziej ludzi straszyło i podobno djabół miał tam skarby zakopane. Do skarbów tych się dokopał łopat i kazał z nich zbudować ołtarz i ulać sygnaturkę, co miała burze rozpędzać, jak ten dzwonek w Pobiedrze. Ale też djabłu nie w smak było, że to miał swego złota i śrybła się wyrzec, bo przeciw poświęcanej sygnaturce nic zrobić nie mógł i uciekał od niej, jak żyd od wody święconej. Więc też sięgnął po rozum do głowy i myślał, myślał — aż wymyślił... i tak się tem ucieszył, że począł machać ogonem i ziemię nim ozwalił, którędy zaraz poczęła też płynąć Wisła, porzuciwszy stare koryto. Taka jest woda w tem miejscu głęboka i taki ma wir, że nawet Rubiś, gdy statkiem jedzie, omija go zdaleka. Ludzie i dziś powiadają, że to „djabelny
Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.