serce, kiej narzekanie dziewczyny, której chłopaka do wojska wzieni.
Nie zrozumiał zrazu Jantek, co to takiego, ale się wnetki opamiętał i głos poznał: była to sygnaturka łopatowa. Ozechwiała się i rozśpiewała, jakby nie obacowała sobie na tę straszeczną burzę... I o dziwo! dokoła kapliczki przycichały pierony i tłumiła się ulewa, jak ręką odjęta — bo taka już skuteczność była cudowna onego dzwonka.
Zadziwiło to Jantka, kto tam w tę sygnaturkę mógł dzwakać, bo na taką pluchę i pies z domu nie zechciałby się ruszyć. Przyśpieszył więc kroku i obaczył drzwi roztwarte. Wbiegł po schodkach na wieżyczkę i jeszcze większy zdjął go podziw: — na wieżyczce nie było nikogo, a sygnaturka ruchała się sama, jakby żywa i dzwoniła coraz to piękniej i dźwięczniej, jako ci aniołowie, co to Panjezusowi w żłóbku śpiewali, wedla tego, co ksiądz na jambonie czytają. Złość na to wzięła Jantka, bo co chciał ją zatrzymać i z ramy odczepić, to mu się z palców wymykała, kiej woda. Kiedy tak nad tem przemyśliwał, jakby sobie uradzić, poźrał ze schodów na dół do ontarza.
Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.