Uźrał tam Hankę, klęczący i mówięcy Ojcze nasz za jego duszę. To już go zupełnie z pamięci rozebrało, bo zrozumiał, że to za sprawą jej modlitwy ta sygnaturka tak się rozmajdała. Z tej okrutnej jątrzności, jak złapie za drąg, co go miał ze sobą, tak i zabił Hankę na śmierć.
W tej chwili ucichło dzwonienie i Jantek mógł zdjąć sygnaturkę. Otulił-ci ją w kapotę i wybiegł, jak oparzony. Ale tymczasem burza stała się jeszcze większa i po drodze rozchlapały się kałuże, więc potykał się co krok i omal nie padał, zwłaszcza, że dzwonek dość mu ciężył. Nie upadł przecież ani razu i dopiero, kiedy był już blisko wsi, odpoczynął sobie krzynkę na kupie kamieni. Choć ta i wicher wył przeraźliwie i deszcz pluskotał i ciemność była wielga, widział już Czekaj światło we dworze i niekiedy doleciała muzyka.
— A niechno sobie dziedzic poczeka, zanim ja mu ten dzwon przyniesę! — myślał sobie Jantek, który był chłop zmądrzały i na śrybło okrutnie łasy. — Będzie on go widział na święty nigdy! Żydowi go sprzedam a gront kupię gdzie w Hameryce.
Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.