Strona:Józef Birkenmajer - Opowiadania starej Margośki.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

py poczęni z chałup wysypywać, a pozierać, co się tamok wyprawuje. Ale zrazu nie wiedzieli, kaj się pali, i jedni pedali, że w Liszkach, a jenszy, że w Morawicy abo w Tyńcu. Ażci zaczęli przybiegać ludziska popłoszeni ze wsiów drugich i gwarzyć, że się Kraków pali, a Szwed wsi podegrodzkie rabuje i z dymem puszcza; idą i tutaj, a jednorał ich prowadzi Konismark, co ma zamku tęczyńskiego dobywać. Jak to chłopi usłychali, tak-ci się uwzięli, że z cepami i widłami wyńdą, a swego nie dadzą poganinowi. I poszli do lasu i usypali wały, co i dzisiaj są, kole Wnęcinej doliny; a co który strzelbę miał, co z nią przódy na kłusownika sarny dojeżdżał, to ją brał ze sobą, a opatrował. Jak też Szwedy przyszli, to im nasi sypnęli kulkami po makówkach, a potem dalej cepem po krzyżach, pokiel ci nie uciekli pluchy, gdzie pieprz rośnie.
Ale Śwedy to naród jucha zawzięty, niczem Niemcy, to swego nie przepuścili, a do tego starosta im nabajał, że w kościele czernichowskim skarby są duże. Więc też się, chciwoki, znów zebrali kupą, tera to już od Rącznej — i poszli na naszych.