Jakoż, że się nasi nie spodzieli, napadli na Bór i ludków porznęli. Kiedy się o tem zwiedział ksiądz proboszcz, pomodlił się do Panjezusa, żeby na pohańbienie kościoła swojego nie oddał, a potem wziąwszy obraz w ręce, a ze sobą kilku odważnych chłopów, poszedł naprzeciw Śwedów. Wnetki za niemi poszła wieś cała, bo się zwiedzieli o Śwedach, i stanęli w podwórcu kościelnym pod kruchtą, gotowi do obrony i bitki. Kie tam Śwedzi podeszli, dopro stała się rzecz dziwna: nagle na głowy napastników zacznie się sypać deszcz kamienny, jakby z nieba — nikiej ziarno z dziurawego przetaka. Spojrzą ci, którzy ta jeszcze poźreć mogli, bo duża ich nie tylo ślepia, ale i życie potraciło: ażci obaczą, że się cały kościół z miejsca podniósł, jak na skrzydłach, a wzgórę uleciał i tak osiadł na tej górce, gdzie jeszcze i dzisiok stoi. Tak ci się też stało ze Śwedami, jako pieśń prawi:
Poźrał na to Pan Jezus z nieba wysokiego,
Spuścił im deszcz kamienny, wybił do jednego.
A którzy pozostali, jęli rejterować
I przyrzekli już więcej z Polską nie wojować.
Zginął i starosta, ale go ziemia przyjąć nie chciała, i co go gróbarz Mania do ziemi