wiańskich“, mówiąc dokładniej: z Pragi, nie jest żadnym dowodem jego „słowianofobji“. Były to zatargi polityczne, walki między Sławnikami i Wrszowcami, jak później u nas w Polsce między różnymi pretendentami i rywalami, kiedy to Łokietek — chyba też nie z jakiejś słowianofobji — aż trzy razy uciekał z Krakowa (św. Wojciech z Pragi tylko dwa razy). Uciekł z Czech i brat Wojciecha Sobiebor, a może, jak chcą niektórzy historycy, drugi brat Poraj. Uciekali chyba nie z nienawiści do Słowian, bo schronili się na dwór słowiańskiego władcy, Bolesława Chrobrego...
Ale znalazł prof. Brückner jeden jeszcze, słaby zresztą, argument, iuravit in verba magistrorum: „w XIX w. poruszono wszelkie wątpliwości co do tego autorstwa i dziś (?J. B.), acz nie bez żalu i goryczy, bajkę tę czy tradycję ostatecznie porzucono“. Jakie to były „wątpliwości“, ile miały „naukowych podstaw“, o tem pisałem w pierwszym rozdziale mej książki, który recenzent uczcił „grobowem milczeniem“, widocznie mając w myśli cytowane przez siebie przysłowie[1]. A szkoda. Możnaby wyciągnąć jeszcze piękną seryjkę różnych argumentów, jakiemi wojowali przeciwnicy Wojciechowego autorstwa. Tu skorzystam z okazji i wspomnę, że zrobiłem za wiele honoru Oloffowi, cytując jego wywody na podstawie streszczenia Bentkowskiego, który wiele jego krzyczących niedorzeczności „zretuszował“. W autentycznym tekście Oloffa jest twierdzenie, że św. Wojciech był „ein geborner Deutsche“ i po słowiańsku nie umiał mówić; nadomiar złego tak on, jak sławetny Kraiński, powołują się na świadectwo... Kromera, którego przekręcają i fałszują wskutek nieznajomości łaciny! (Kromer określa narodowość św. W. wyrazem „Bohemus“). Ładnych więc sojuszników ma prof. Brückner! Ta mała próbka wystarczy, by wiedzieć, jakiemi „naukowemi“ sposobami się posługiwano. Na życzenie mogę przytoczyć podobnych „dowodów“ ze cztery stronice. Wszystkie warte jedne drugich! To się przekręciło czyjś tekst, to nie rozumiało się dobrze łaciny czy greczyzny, to znowu słyszało się, że gdzieś dzwonią, ale nie wiedziano — w którym kościele... Tak, poza Jagiciem, ks. Fijałkiem, Bruchnalskim i kilkoma jeszcze innymi, ludzie piszący o sprawach kościelnych w odniesieniu do Bogurodzicy, zamiast zajrzeć do poważnych prac (choćby do olbrzymiej encyklopedji Cabrola), powtarzali domysły, utkane z zasłyszanych przypadkowo i niezwiązanych szczegółów. Jeden z badaczy ostrożnych i powołanych, prof. Dobrzycki, słusznie podkreślał, że pierwszym obowiązkiem badania nad Bogurodzicą jest znajomość dziejów liturgji. Niestety, gdy wziąłem się do studjów nad liturgją, naraz ze strony sędziwego świeckiego badacza, który chce zamknąć Bogurodzicę na siedem pieczęci, pozostawić sprawę w powierzchownym jej stanie i nie dopuścić do głębi, słyszę, że studja nad liturgją, nad hymnografją, nad dogmatem, nie są podobno potrzebne, gdy chodzi o katolicką pieśń religijną. Prof.Brückner innych domaga się metod... Jakich?... Czy wymyślania nowych hipotez...i wymyślania drugim?
Metod takich stosować nie chcę, nietylko ze względu na nieostygły bynajmniej mój szacunek dla prof. Brücknera, ale i przez szacunek dla
- ↑ Przysłowiami prof. Brückner nie od dziś wojuje, jako argumentami naukowemi. Argumentem takim na rzecz dworu bł. Kingi, jako kolebki Bogurodzicy, było: „Polak-Węgier, dwa bratanki“; w hipotezach zaś cyryllo-metodejskich fides Graeca.