Strona:Józef Birkenmajer - Różowy koral.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie wrzucić w morze — aleś ty się za mną ujął, Estebanie... dziś zaś mnie ocaliłeś poraz drugi...“
— „I sam się ocaliłem, bo gdyby się okręt nie rozbił, byłbym zginął z rąk Fernandeza...“
— „Ale... ale, czy my się stąd kiedy wydostaniemy? Takbym chciała powrócić... Tu mi tak strasznie, tak pusto... taka jestem sama... nikogo nie mam ze swoich...“
— „Nie jesteś sama... ja jestem z tobą!“ — rzekł chłopiec z mocą.
Uderzyły ją te słowa; na jej twarzy ukazał się nieznaczny rumieniec i zmieszanie, ale za chwilę odpowiedziała ze smętnym uśmiechem:
— „Dla mnie życia niema bez mojej Estrelli, bez jej oczu niebieskich, bez jej rączek maluczkich, któremi obejmowała mnie na dobranoc, szeptając słodko: Mamusiu! Żeby mi się udało do niej powrócić!...“
— „Powrócisz... życie poświęcę, by ciebie uratować... Czy pamiętasz pani, jak niosłem ciebie na ramionach, wyrywając cię z rąk rozjadłych piratów? Pudło okrętu odbrzmiewało wtedy wszystkiemi poszumami morza, a mnie w głowie szumiał zamęt takich myśli i uczuć, jakich nigdy w życiu nie doświadczyłem poprzednio...“
— „Tak pamiętam... winnam ci wdzięczność i mam dla ciebie zaufanie, jak dla nikogo; dlatego to tak otwarcie wyspowiadałam ci się z tego, czegobym nikomu powierzyć nie śmiała... chciałam, byś nie sądził źle o mnie...“
— „O nie! ja o tobie nie mógłbym źle pomyśleć!“ zaklął się chłopiec, składając ręce, a wzrok jego wyrażał to wszystko, co on o niej myślał.
Codzień rano stawali na samej krawędzi skały i patrzyli na morze, czy na widnokręgu nie widać okrętu. Czasem białą mewę brali na żagiel i radowali się, ale złudzenie pierzchało i radość ich pryskała, jak bańka piany, rozbita o skały.
Chłopcu przychodziło na myśl, by próbować żeglugi przez morze, więc w pocie czoła nożem mary-