pokoleń jamochłonnych. Różowy Koral poraz pierwszy w życiu zobaczył — człowieka...
Wśród morza zielonych pampasów, niby wysepka koralowa, świeci białe miasteczko, grzeje się rozkosznie w południowem słońcu i pulsuje życiem niegłośnem, a poczciwem. Niewiadomo, kto tu głośniejszy, nieliczni ludnie, czy też liczniejsze od nich ptactwo, gnieżdżące się rojami na dachach i poddaszach.
Najgłośniej gwarzyły gołębie i skrzeczały papugi dokoła najcichszego z domów, co opasany drzewami i ogrodem, stał na przedmieściu. Mieszkała w nim staruszka zgrzybiała i dziewczę młode lat siedmmastu. Można je było widzieć najczęściej w ogrodzie, gdzie siadywały na ławeczce pod drzewem, wypatrując kogoś na drodze.
— Bogu dziękuję, moja dziecino — mówiła staruszka — że nie pozostaniesz sama, gdy zejdę z tego świata. Pablo jest zacnym młodzianem i dobry będzie zeń mąż dla ciebie. Gdy wróci z tej podróży morskiej, wyprawię wam wesele. Żeby też twoja matka mogła tego doczekać!... Nawet nie wiem, czy ona żyje...
— Pablo obiecał, że będzie się o nią dowiadywał po świecie; chyba znajdzie się jakiś trop Fernandeza!... A obiecał też Pablo, że podaruje mi najpiękniejsze perły ze swego połowu... Babciu, czy mi będzie do twarzy w perłach?
Podniosła pytająco błękitne oczy.
— O, będzie Estrello! Matce twojej dobrze było w perłach, a tyś do niej tak podobna!...
— E, wiesz babciu, co innego przyszło mi do głowy... Sprzedam te perły i każę postawić ładny pomnik na grobie tateńka... On tam leży pod tak skromnym krzyżykiem drewnianym...
— Nie było za co sprawić lepszego, dziecino. Ograbiono nas ze wszystkich skarbów... Ale, czy Pablowi nie będzie przykro, gdy sprzedasz jego perły?..