Doraźnie tu rzucił Sienkiewicz myśl, kształtującą mu się w głowie; potrącił o niedawne swe wspomnienia paryskie, o dawniejsze nieco wspomnienia amerykańskie, a nawet i o reminiscencje Wergiljuszowej eklogi. Czuł widocznie, że taka od ręki machnięta — nieco feljetonowa — odezwa nie wywoła jeszcze należytego wrażenia, przeto zaraz nazajutrz, w nrze 261 „Gazety“ z 20. XI., zamieszcza dłuższy, przemyślany już artykuł, zawierający nietylko wezwania, ale i praktyczne rady:
Wieść o klęsce i wołania o pomoc obiegają wszystkie nasze pisma i sądzimy, że z nami wszystkie powtarzać ją będą dopóty, dopóki nie zdołamy przyjść z pomocą nieszczęśliwym braciom naszym. Ale nie pozwólmy, aby podczas gdy my dyskutujemy, oni umierali z głodu. Zamiar pomocy ze sfery życzeń powinien przejść w sferę czynów z taką nagłością, z jaką zgłodniałe usta upominają się o kawałek chleba. Należy uzyskać pozwolenia odpowiedniej władzy i zająć się zbieraniem składek, które nie zawiodą, jeśli można u nas jeszcze liczyć na ofiarność ogółu i jego bratnie uczucia. Na pytanie, kto ma się zająć staraniem o uzyskanie pozwolenia, — odpowiadamy: redaktorowie pism — i nikt inny. Porozumienie się w tym względzie jest koniecznem. Po uzyskaniu aprobaty można będzie zaprosić do współudziału osoby, dające wszelkie oficjalne i pieniężne gwarancje, co zaś do samej prasy, ta nie może postawić sobie celu bardziej obywatelskiego i filantropijnego.