Zsiadł z konia i biskupowi pierwszego ustępując miejsca, wwiódł ich przez bramę i dziedziniec do zamku książęcego.
Gdy weszli do wielkiej świetlicy, gdzie posłuchanie dawał Bolesław przybyłym posłom, władca zerwał się na ich powitanie, bo miał ten obyczaj, iż duchownym cześć wielką okazował. Jeżeli przed chwilą, siedząc, wydawał się turem szerokim i barczystym, sposobiącym się do nagłego uderzenia, to teraz, wyrósłszy wyniosłą swą postacią niemal pod sam pułap izby, był niby dąb potężny, pod którego koroną mogą ludzie mieć ochronę przed wichrem i niepogodą. Na widok miłej mu i jasnej osoby Wojciecha książę pozbył się śladów gniewu, jaki jeszcze co tylko w rozmowie z posłami rysował się na jego czole, acz nie zatarł się jeszcze w jego twarzy wyraz smutku i szczerego zmartwienia.
Po przywitaniach wzajemnych biskup wziął z rąk Radły pismo z Pragi, zawierające odpowiedź na zapytanie, ma — li on, zgodnie z życzeniem metropolity mogunckiego Wiligiza, wrócić na opuszczoną stolicę praską. List pisany był pośpiesznie, niestarannie, jakby z lekceważeniem lub w gniewie, dużo było w nim przekreśleń i dopisków. Hej, daleko mu było do tej cudnej, wytwornej ozdobności, z jaką każdą literę swych manuskryptów wypisywał uczony i dobrotliwy opat grecki, stuletni Nilus pod Neapolem, albo do tej schludności, z jaką wypracowywali każdy dokument dostojnicy cesarskiego dworu: logo thetes Leon, albo drugi Leon, opat awentyński, albo Notherus sangaleński, nie mówiąc już o najuczeńszym ze wszystkich biskupie Gerbertusie.
— Poznaję pismo Strachkwasa, brata książęcego — rzekł Wojciech.
Na samą wzmiankę tego imienia Sobiebor zgrzytnął zębami.
— Obłudnik! Podżegacz praskiego ludu! Ten, co tobie władzę biskupią, a nam księstwo wydarł!
Wojciech nie słuchał słów tych. W miarę, jak odczytywał rządki koślawo wypisanych liter, twarz dotąd niespokojna i pełna głębokiego smutku, zaczęła oblekać się radością i zachwytem. Popatrzyli na niego bracia zdziwieni.
— Snadź coś miłego i wesołego piszą — zagadnął Gaudenty.
— Co znowu? — żachnął się Sobiebor. Mieliżby ci zbrodniarze skruchę odczuwać, pasterza swego przepraszać i do siebie znów prosić… a nam zagrabioną dziedzinę oddać? Wierzyć mi się nie chce, by tak być miało!
— Bierz i czytaj — rzekł do Radzima biskup. Mnie łzy wesela wzrok mącą i radość słowa w gardle więzi....
Radzim przebiegł oczyma pismo i twarz mu pobladła. Zawahał się przez chwilę, ale opanował się i jął czytać:
— “Wrzekomo jesteśmy narodem twardego karku i serca nieposkromionego, ciebie zaś zową świętym i przyjacielem Bo-
Strona:Józef Birkenmajer - Spełniona obietnica.djvu/4
Ta strona została uwierzytelniona.