żym. Skoro jesteś taki i tak wspaniały, to nie godzi ci się mieszkać i przebywać z niegodziwymi. Ale my wiemy, wiemy dobrze, co przeciwko nam knuje ta świętość, ubrana w pozory miłości. Syn Sławnika chce do nas przybyć nie dla naszego zbawienia, ale żeby się mścić za śmierć braci, za zabranie ojczystego grodu. …”
— Wierzę! Zemsta jest naszym obowiązkiem… Krew krwi woła! — wybuchnął Sobiebor, a oczy, jakby na potwierdzenie słów tych, krwią mu nabiegły.
Wojciech spojrzał nań ze smutnym wyrzutem, a Radzim czytał dalej:
— “Ale na nic te wszystkie starania. Nie chcieliśmy braci jego, tedy i jego jednego nie chcemy!”
Sobiebor już się porwał, by list podrzeć albo rzucić jakieś przekleństwo straszliwe na zdrajców. Ale powstrzymał go widok biskupa, przemienionego w tej chwili tak niezwykle, jakby tu nagle stanął inny jakiś człowiek niż ten, który stał jeszcze niedawno na tym miejscu. Twarz jaśniała jakimś żarem nieziemskim, a z ust płynęły słowa modlitwy, do melodii psalmu podobne:
— Rozerwałeś, o Panie, pęta moje — i ofiaruję Tobie dań chwały! Dziś, Gospodzinie, już całkowicie jestem Twoim… Spełniłeś obietnicę, jaką mi dałeś, ziściłeś sny moje i pragnienia.
Nikt nie rozumiał ani słów tych śpiewanych, ani powodu tej wielkiej radości, okrom jedynego powiernika i świadka czynów Wojciechowych, brata Radzima, który nachyliwszy się ku swej krewniaczce, a żonie Bolesława, świątobliwej księżnie Emnildzie, dawał jej półgłosem wyjaśnienia. Stąd to dowiedziano się, iż Wojciech od lat wielu żywił pragnienie śmierci męczeńskiej dla chwały Chrystusa i dla okupienia win swych współbliźnich: że mu łaskę takiej śmierci przyobiecała we śnie Bogarodzica, Dziewica Najświętsza Marja. Dowiedziano się też, że gdy na synodzie w Rzymie roku zeszłego arcybiskup Wiligiz wymógł na cesarzu Ottonie rozkaz powrotu biskupa Wojciecha do Pragi, wówczas Wojciech zgodził się tylko pod tym warunkiem, że w razie, jeżeliby dawni diecezjanie prascy nie chcieli go przyjąć, to jemu będzie wolno iść między dzikie ludy, nie znające jeszcze Chrystusowej wiary, i tam prowadzić pracę apostolską…
To wszystko było ninie przyczyną radości Wojciecha:
— Spełniłeś obietnicę, jaką mi dałeś, Gospodzinie Boże! — śpiewał. Ziściłeś moje sny i pragnienia serdeczne…
I łzy szczęścia zalewały mu oblicze.
Ale obecni nie podzielali tej radości, owszem twarze ich zasępiły się jeszcze bardziej. Emnilda płakała cicho, tuląc do siebie jasne pacholę, nad wiek swój mądrego Mieszka. Radła kiwał smutnie głową, nie śmiejąc ozwać się słowem wobec tylu
Strona:Józef Birkenmajer - Spełniona obietnica.djvu/5
Ta strona została uwierzytelniona.