możniejszych od siebie, ale przypominając sobie śmierć niedawną tylu swych wychowańców, młodych książąt lubickich, myślał z rozpaczą w sercu, że oto jeszcze jeden syn dobrego księcia Sławnika idzie na śmierć pewną… Sobiebor ważył jakąś myśl w głowie, ale słów do niej zebrać nie mógł.
Uprzedził wszystkie słowa sam książę Bolesław. Pochylił się nisko przed biskupem i dłoń jego ucałował.
— Tedy między nami pozostaniesz już, księże Wojciesze? Nasz lud jeszcze nie całkiem oświecon wiarą prawdziwą. Jeszcze po mazowieckich smolnych borach, po jodłowych puszczach łysogórskich kryją się dawnych bogów wyznawce i przeciwko mnie szemrają. Zostaniesz z nami: biskupem naszym będziesz, mową naszą słowiańską głosić będziesz ludziom naszym ewangelję Pana Chrystusową. Tu w Gnieźnie stolicę biskupią obierzesz, przy boku moim, przyjaciela twego…
— Zaprawdę przyjacielem wiernym byłeś mi zawsze, o wielki książę — z braterską tkliwością odrzekł mu Wojciech. — Dobrze mi było na dworze twoim, jako mało gdzie na ziemi. Ale zostać tu nie mogę! Biskupstwo dawano mi i na górze italskiej Casinum, gdym tam zawitał jako pątnik. Rzekłem, iż nie na tom wyrzekł się w Pradze biskupstwa, by się o nie ubiegać gdzie indziej....
Ale Bolesław nie poniechał namowy:
— Wiem, że o dostojeństwa żadne nie dbasz księże Wojciesze czcigodny. Ale sam powiadałeś, że i ziemię moją i ludzi moich i mnie samego wielce miłujesz, że radbyś się nam odwdzięczyć za serdeczność, jakąśmy ci okazali, i za gościnę, którą wybacz, że nie była tak wspaniała, jaka rodowi twojemu i twej świętej osobie się należy. Jeżeli dzisiaj śmiem jakiej odpłaty od ciebie żądać, tedy o jednę tę rzecz prosić cię będę: byś na zawsze pozostał między nami i był nam pasterzem…
Wojciech zamyślił się i patrzył na księcia uważnie, jakby dalsze jeszcze odeń słowa wyzywając. Więc Bolesław mówił po chwili:
— Widziałeś krainy moje, które ojciec Mieszko zespolił, od wrogów zabezpieczył i do wiary Chrystusowej przywiódł. Dzieło jego jam odzierżył i utrwalić muszę. I do tego właśnie pomocy twojej mi potrzeba.
Wojciech skinął głową, jakby się zgadzał lub myśl zgadywał. Więc Bolesław mówił dalej:
— Chciałbym w Gnieźnie biskupią polską widzieć stolicę. Niezależną od Magdeburga i Niemców, Stolicy Apostolskiej jedynie podległą. Jako chcę, żeby państwo moje nie hołdowało żadnemu innemu, tak niechaj i w kościele nie rządzą nam Niemcy… zwłaszcza że oni nieraz ze słowem Chrystusowym na ustach podbój nam i krwawą walkę przynoszą…
Strona:Józef Birkenmajer - Spełniona obietnica.djvu/6
Ta strona została uwierzytelniona.