łednia. Dzwony niekiej biły dźwiękiem jakimś smutniejszym z dzwonnicy, niewidzialnej poza mgłą. Na polach uprzątnięto najpierw żytko, bacząc, by przy zwożeniu snopków wyrzucić wprzódy z nich szare, wścibskie kłopot - ziele. Krowy tera chadzały po opuszczonych ścierniskach, póki ich nie przeorano pod zasiew ozimy. Jęczmień przez czas jakiś jeszcze z fantazyją straszył hardo wąsiska, ale i on też niebawem lec musiał pod sierpem. Nie oparły się ludzkim nożom i główska kapuściane, spadając ze śliskim chrzęstem w zgrzebne worki, w których przenoszono je do kómory Jędrzejowej, żeby tam znów zbratały się z dawnym swym sąsiadem — grochem, wpierw już wyłuskanym na przetaki; na miejscu, gdzie były wzrosły i gdzie się głowiły (zielono-ż jeszcze miały w tych głowach, kiej je ścinano) pozostały tylko bezradne głąby...
Strach na wróble patrzył na tę rzeź — i nic nie mówił, ino dumał, kiwając smutnie głową i potrząsając dwugrajcarowym zegarkiem, który wciąż ino pokazował jedną, jakąś smutną niebywałą godzinę... Wiatr rzucał strzępem sukmany, jak żaglem wiszącym na rejce flisackiego statku...
Owies jakosik dość długo się zielenił, ale z czasem też pożółkł i wyziarnił się pieknie, na ostatku i jego zżęto. Że późna już była pora roku i że spieszno było ludkom do innych robót, co czekały w chałupie, więc nikt sobie trudu nie zadał, by uprzątnąć stracha na wróble. Został sam samiuśki w szczerem polu... i ręką — a raczej rękawem — machał na wszystko...
Kopano potem ziemniaki — krągłe, twarde, mączyste, cielisto-burej barwy — podobne do małych pyzatych twarzyczek o krzywo umieszczonych oczkach, zaklęsłych noskach, zbyt ścieśnionych lub zbyt rozdziawionych wargach. To co było przódziej ich nacią, dziś jako zeschły perz rzucano na szarą kupę i palono. Wlekły się dymy siwe, długie, wilgne, cierpkawe, na podobieństwo i na spotkanie mgieł, snujących się gdzie niegdzie pod lasem, a gdy stlały płomienie ogniska i żar przypadł ku ziemi, w gorącym
Strona:Józef Birkenmajer - Strach na wróble.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.