Strona:Józef Birkenmajer - Strach na wróble.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.



Wśród łanu wiechatego owsa, tuż koło grzędy głów kapuścianych — opodal Jędrzejowej zagrody — stał strach.
Nie był-ci on wcale straszny, jakby z nazwy sądzić można było. Złośliwi utrzymywali, że się go nie bały nawet wróble.
Był to bowiem strach na wróble.
Jędrzej, który po nocach nieraz do Krakowa furmanił (starszego pana wiozący), a przed figurą na Dworosku z lękiem się pożegnywał, mawiał często za dnia (bo ino wtedy z ludziskami gadał), że strach ma wielgie oczy.
Ale ten strach, co stał w owsie, nie miał oczu wielgich — ba, bardzo prawie wcale ich nie miał, bo te, co mu chłopaki węglem nakrechały, bezmała już spłukała deszczowa woda. Taki to był-ci z niego strach!
Co gadać, łapserdak i oberwus to był, nie strach nijaki!
Na dwóch patykach, wpoprzek wbitych, go rozpięto, ze szmaty głowę umaglowano jako-tako, kapaluch czarny, wyszarzały już i dziurawy, na tę łebiznę nadziano, poprzeczki okryto kamizolą, czyli kabatem starym, furmańskim, Jędrzejowym, w paski czarne i burakowe, na to włożono sukmany strzępek, w której jeszcze (póki cała była) Jędrzejowy dziaduś chodzili, a potem jeszcze wnęk Jędrzeja Wawrzek, gdy zmłodu krowy pasał, od deszczu miał uchronę; portki, rozumie się, także całe nie były, ino że to nie wstyd dla straszka, a przytem on, pośmidrąg taki, wstydać się nie umiał. Bucików mu ta żadnych nie było