Strona:Józef Birkenmajer - Wróżka państwa Andrzejów.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
—   9   —

Kwestje te najlepiej mogłaby wyjaśnić sama wróżka — niestety, nie pokazała się ani razu żadnemu ze swych ulubieńców. Nie mogąc jej odszukać, dzieci przynajmniej w myślach przedstawiały sobie jej postać, a myślami temi dzieliły się często we wzajemnej rozmowie. Bo też o tej wróżce najczęściej ze sobą oboje gawędzili. Zawsze w tem byli zgodni i niezbicie tego pewni, że ta sama wróżka jest równocześnie opiekunką ich obojga i że ich oboje jednakowo (t. j. bardzo) kocha. Kiedy jednak przychodziło do szczegołów, wtedy ujawniały się pewne różnice zapatrywań:
— Ona jest trochę podobna do mojej mamusi — mówiła Anielcia. — A włosy jej się kręcą nad czołem i takie są jasne, jak u mojej najstarszej lalki... albo u ciebie.
— Może ci się tylko zdaje — prostował uprzejmie Jędruś. — Ja ci powiem, jak wyglądała, kiedym ją onegdaj widział we śnie śnie. Włosy miała ciemne, jak moja mamusia, a najwięcej mi się podobały oczy... takie ciemno-niebieskie...
Anielcia z niedowierzaniem otwarła szeroko swe oczka, zupełnie podobne barwą do kwiatuszków gencjany, rosnącej na wzgórzu nad piaskowiskiem... Na drugi dzień znów snuli przypuszczenia. Jędruś, który z zapałem zbierał owady, dowodził, że wróżka ma niewątpliwie skrzydła takie, jak motyl-admirał, a już conajmniej takie jak chrabąszcza — te drugie nawet byłyby wygodniejsze, bo jak gumowe palto tatusia, nie przemokną nawet wtedy, gdy deszcz pada na dworze. Nie trafiło to jednak do przekonania Anielci.
— Kanarek ma daleko ładniejsze skrzydła, bo jest żółty... i śpiewa — zawyrokowała.
— A czy ty wiesz, — pytała po chwili milczenia, — jaką sukienkę ona ma na sobie? Ja już wiem: taką samą, jak ta biała z welonem i mirtowym wiankiem, co wisi zawsze w mamusinej szafie na prawo i nigdy się stamtąd nie wyjmuje.