pączkami. Zachwycający widok tworzyły kolory, dobrane umiejętnie, gdyż cała doniczka była z wierzchu obłożona marszczoną bibułką fijoletową, i przepasaną żółtą wstążką zawiązaną w kokardę. Pan Andrzej przetarł nareszcie oczy, ażeby się upewnić, czy nie śni, ale posłaniec stał przed nim naprawdę i podając kwiat lewą ręką, prawą wysunął naprzód ze słowem: „Co łaska“ i jakimś listem, jeszcze bardziej pachnącym niż kwiat aloesu.
— Kto to przysłał? — zapytał p. Andrzej, ale chociaż „co łaska“ wyniosła całe dwa ruble, to jednak nie dowiedział się nic od posłańca, poza słowami:
— Ta osoba nie pozwoliła mi mówić.
To rzekłszy, tajemniczy zwiastun zniknął, jak duch, albo jak człowiek, który się boi, że mu każą zwrócić otrzymane pieniądze.
— List wszystko wyjaśni — pomyślał sobie pan Andrzej i list wraz z aloesem zaniósł do pokoju sypialnego. W tej chwili obudziła się pani Andrzejowa, a zobaczywszy niespodziankę, wydała okrzyk radosnego podziwu; podziw ten zwiększył się, przechodząc w zdumienie i zakłopotanie, skoro odczytała treść wonnego listu. Były tam słowa:
Kocham Cię, lecz Ci tego nigdy nie wyjawię,
W ukryciu pozostanę, jak fijołek w trawie.
Kwiatami Cię obsypię: może kiedyś przecie
I ja kwiatem się stanę w Twych wspomnień bukiecie.“
Poza tem nie było żadnego podpisu, zupełnie jak w wypracowaniu szkolnem ucznia, który boi się podpisać, by nie dostać pały; ale pani Aniela, gdyby była nauczycielką (choćby tak uprzykrzoną i wymagającą, jak M-lle Patatrac), z pewnością nie postawiłaby złego stopnia temu „komuś“, bo pisał piękną kaligrafją i tak piękne ułożył powinszowanie, że nawet Andrzej, co sam był poetą, przyznał, że to jest poezja. Ale kto to napisał... A któżby?... Łatwo zgadnąć!... ma się rozumieć, że wróżka!... Ona przecież „kocha i pozo-