— Masz rację, Zośko! Ja nie powinienem pisać — i nigdy nie będę!
I porwawszy zeszyt, leżący na stole, rzucił go do palącego się pieca. Płomień w jednej chwili ogarnął stronice, tak iż za chwilę pozostała tylko szara warstwa, po której gdzieniegdzie błądziły popielate kreski — ślady liter...
Zosia odtąd pozostała wierna swej niechęci do pisania, co okazało się zwłaszcza wówczas, gdy zaczęła uczęszczać na pensję. Nie nauczyła się nigdy kaligrafji i bazgrała, jak kura pazurkiem, do nauki też się nie przykładała, zwłaszcza tam, gdzie trzeba było dużo myśleć. Nauczyła się za to grać na fortepianie i to nietylko: „Wlazł kotek...“ i t. p., ale nawet wielce smętną i rzewną pieśń: „Ach gdzieżeś ty, mój arlekinku mały?“ Wśród tej pieśni zawsze robiło jej się smutno, zwłaszcza gdy dochodziła do słów: „ja tęsknię do cię, królewiczu mój“... Wtedy i ona tęskniła do jakiegoś królewicza, którego wprawdzie nie widziała nigdy na oczy — boć nastają czasy republikańskie i coraz mniej na świecie królewiczów, jak i mniej wróżek — ale którego w myśli nazywała Arlekinem. Była pewna, że go kiedyś zobaczy i że już wtedy nie będzie za nim tęskniła, bo on będzie z nią nazawsze; równocześnie jednak nie wiedziała, czy będzie mogła rozstać się ze swoją tęsknotą, która była jej najmilszem i najwierniejszem uczuciem. Codziennie, gdy budziła się ze snu, nie chciało się jej wstać odrazu, ale zawsze czas pewien przytulała się do ciepłej poduszki i marzyła że znajduje się przy kimś oczekiwanym i ukochanym... Oczekiwała, pragnęła kogoś — niemal go kochała...
Przeszło lat parę i zjawił się wreszcie — wprawdzie nie królewicz, ale ktoś taki, kogo dawno oczekiwała i pragnęła. Nie nazywał się atoli Arlekin, ale Adam. Miał on głos miły i śpiewał ładnie; najchętniej zaś śpiewał przy akompanjamencie fortepianu ową piosenkę o arlekinie, tak bardzo ukochaną przez Zosię.
Strona:Józef Birkenmajer - Wróżka państwa Andrzejów.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.
— 27 —