Strona:Józef Bliziński - Nowele humoreski.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —

stosunkach z mojemi dziećmi. Było to także obmyślane. Bawił je miedzy innemi zręcznem zdejmowaniem kapelusików z głowy, przyczem wykonywał pocieszne skoki, wspinając się łapami na ich piersiach. Ile razy jednak spostrzegł w ręku którego z dzieci coś obiecującego, bułkę naprzykład, wówczas skacząc w celu zdobycia kapelusza, z figlów niby chwytał ją z ręki i umykał w szalonym pędzie.
Zdawałoby się, że te i wiele innych dowodów przywiązania do dzieci pańskich powinny były zaskarbić dlań wdzięczność moich sąsiadów i zapewnić chleb łaskawy do śmierci. Niestety, inaczej się stało. Azor zwykłym porządkiem rzeczy starzał się i ze względu na to zaczął się przykrzyć swoim chlebodawcom, którzy zresztą chowali właśnie na jego miejsce młodego psiaka, także zwanego Azorem, który był rodzonym synem starego.
Stosunek ten familijny zdawało się potwierdzać powierzchowne podobieństwo — mówię powierzchowne, ponieważ istotnie nie było niczem więcej; młody Azotek miał te same kształty, tę samą barwę szerści, ozdobionej prawie takiemi samemi łatami, ten sam nawet głos, co stary Azor, gdy szczekał, ale zupełnie inne spojrzenie i wyraz fizyognomii, które odziedziczył po matce; były one pełne arogancyi, złośliwości, jakiegoś lekceważenia wszystkiego i wszystkich; odznaczał się pewnością siebie i stanowczością po nad wiek i stanowisko, jakie zajmował w psiej hierarchii, a obok tego brzydkiem tchórzostwem